Strona:Klemens Junosza - Wybór pism Tom VII.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Długo pan dałeś czekać na siebie — rzekła — cały tydzień... lecz lepiej późno aniżeli nigdy; pozwól pan, że go przedstawię mojej cioci.
Otyła dama, z pełnym godności gestem, skinęła głową.
— Ojciec mój — mówiła dalej panna — w tej chwili jest w lesie, ale spodziewam się, że za godzinkę powróci; będzie bardzo kontent, gdy zastanie gościa. Jesteśmy tu prawie jak obcy, mało kto u nas bywa; gdyby nie muzyka i książki, byłoby mi tu bardzo a bardzo smutno. Czy był pan w Zielonce?
— Ztamtąd właśnie jadę.
— Jakże się miewa panna Marta? Bardzo miła i inteligentna to osóbka, pragnęłabym koniecznie zjednać sobie jej przyjaźń. Nie wiem jednak, czy mi się to uda, jest bo jakoś dziwnie poważna... Robi ona na mnie wrażenie statysty, zajętego niezmiernie ważnemi sprawami. Przy jej urodzie i wdzięku młodości tworzy to szczególny kontrast, a ja bardzo lubię kontrasty.
— Tak, Izia lubi kontrasty pasyami — odezwała się otyła dama — zawsze je lubiła od dziecka.
— Nie przeczę: naprzykład po wrzawie tak zwanego „świata” wioska wydaje mi się niby oazą, w której można odetchnąć spokojnie, być zupełnie swobodną, niezależną, nieskrępowaną niczem.
— Aby później — wtrącił pan Jan — znowuż powrócić do hałasu i wrzawy... dla kontrastu.
— To zależy... Marynarz, gdy się znajduje na pełnem morzu, tęskni do spokojnego portu, do lądu, na którym pozostawił jakieś wspomnienia. Powiadają