Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 62 —

wstrząsało mną spazmatyczne, nie dające się powstrzymać łkanie, a dalej już nic nie pamiętam...
Leżałem w łóżku; nademną pochylał się stary doktor i patrzył na mnie przez wielkie, okrągłe okulary... Pragnąłem mu powiedzieć, żeby odszedł, żeby mnie nie straszył, że ja go się lękam, ale wyrazy więzły mi w gardle.... nie mogłem. Przypominam sobie, że była noc... Lampka paliła się przed obrazem, na kominku dogasał ogień, ciotka drzemała w fotelu, Marcinowa służąca przyrządzała ziółka.
Gdy z dogasającego ogniska żywszy płomyk błysnął, to cień siedzącej w fotelu ciotki zdawał się poruszać na ścianie, groźny, straszny... Sądziłem, że lada chwila przemówi i każe mi tysiąc razy powtórzyć nieszczęsną gamę z tonu c.
Zamykałem oczy... ale to nie przynosiło mi ulgi... Straszny ciężar gniótł mi wątłe piersi, byłem pewny, że stoi na nich góra fortepianów — tysiące, a wszystkie grają: jedne gamę z tonu c, drugie „burzę w lesie,” że z arkuszy rozrzuconych nut, zerwały się nagle wszystkie linijki i kropki i, zamienione w złośliwe osy, spadają na mnie ogromnym rojem, kolą żądłami, świdrują czoło, pchają się w oczy, w usta, w uszy, tną, kaleczą, mordują...
Krzyknąłem z przerażenia i bólu... wszystko zniknęło; przy łóżku mojem stoi Marcinowa i usiłuje wlać mi w usta łyżeczkę ziółek...