i znika i za chwilę znów cichutko płynie w powietrzu i znów nagłym zwrotem rzuca się na bok jak kula. Oto znów do altanki wpada barwny motyl, usiadł na krawędzi stołu, skrzydełkami rusza, odpoczywa. Dość się natańczył koło róż i zapewne odetchnienia teraz pragnie, ten najniestalszy z niestałych, ten donżuanik pól, łąk i ogrodów.
Motyl odpoczął i poleciał dalej, a z ziemi po nogach stołu, po ubraniu piszącego, dostają się na papier żuki różne. Przychodzi czarny tracz wąsaty i szuka coby mógł pociąć, ładna biedronka, Bożą krówką nazwana, o czerwonych plamach na skrzydłach, nie lęka się człowieka. Maszeruje po nim jak po ziemi, nie obawiając się, żeby jej jaką krzywdę wyrządził. Może wie o przywilejach swoich, może je przeczuwa.
Coś upadło przed samem wejściem do altanki. To gruby, niezdarny chrabąszcz, nie dość silnie uczepił się liścia, śpioch jeden, i wiatr go strącił na ziemię. Upadł na grzbiet, grzebie nóżkami, stula i rozkłada wachlarzowate wąsy, chce koniecznie stanąć na nogach, podnieść twarde pokrywy skrzydeł i z brzękiem pofrunąć na drzewo, ale mu to idzie niezgrabnie — traci czas, a w walce o byt czas jest niezmiernie drogi. Zanim ospały chrabąszcz zdążył się przewrócić i frunąć, już z świergotaniem zajadłem spadają na niego trzy wróble, istne zbiry. Tłuką go twardymi krótkimi dziobami, rwą na sztuki, walczą o każdy kawałek. Nie upłynęło dwóch
Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/42
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —