Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —

też i panna Teofila dużo się w ostatnich czasach zmieniła, wszyscy znajomi przyznają, że chociaż bledsza, znacznie jest teraz piękniejsza. Nie tak żwawa, nie tak ruchliwa, jak dawniej, spoważniała, nie śmieje się tak często, jak wprzódy, jest nieprzystępna i zamyślona... Wyprawa, nad którą ciotka Weronika napracowała się tyle, spoczywa w komodach i kufrach, nie zmarnuje się, bo konkurentów nie brak, ale panna odrzuciła już dwóch, nie śpieszy się za mąż. Mówi, że dobrze jej z rodzicami i że ma obowiązek pielęgnować ich...
Matka tego pielęgnowania nie potrzebuje, ale ojciec zapada na zdrowiu — od niejakiego czasu kwęka, humor utracił, ciągle mu coś dolega, tak, że porzucił biuro, wycofał swój kapitał złożony w kasie oszczędności i siedzi ciągle w domu.
Mizantropem się stał. Ciągle powtarza, że świat podły, a ludzie niegodziwi. Uśmiecha się wówczas tylko, kiedy córka przy nim usiądzie, rozmawia z nim, albo też jaką zajmującą książkę na głos czyta.
Tylko przy czytaniu sceny miłosne opuszczać musi, bo pan Ludwik zaraz przerywa, wołając:
— Kłamie bezczelnie! Teraz niema już ludzi, którzyby kochać umieli. Kłamie, łotr, obłudnik, faryzeusz!
I tak się przytem zapali, rozczerwieni, rozgorączkuje, że nieraz zachodzi obawa, aby apopleksyi nie dostał.