Strona:Klemens Junosza - Wnuczek i inne nowelle i obrazki.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —

— To dobrze, herbata, cognac, no niech tam, na bezrybiu i rak ryba. Dawaj!
Pan Ignacy zaczął przyrządzać herbatę na maszynce, gość gawędził dalej.
— Po jakiemu wy tu żyjecie! Nawet porządnego ognia nie macie. Jakaś benzyna, czy ki licho? U nas to inaczej; naręcze drzewa na komin, buzuje się jak sto dyabłów, trzeszczy, pryska, człowiek wie przynajmniej, że ma przed sobą ogień, a to co? Świeci się jak łojówka u żyda na szabas. Nie! Szczęśliwy jestem, że na wsi siedzę i mam nadzieję, że siedzieć będę do śmierci. No, zresztą niech tam, Basia naprzykład lubi miasto i będzie uszczęśliwiona, mieszkając w Warszawie. Cóż ty na to Ignasiu?
— Ja widzisz, rzeczywiście... nie wiem jak to powiedzieć.
— Nie jesteś zdecydowany. Bardzo słusznie. Bez namysłu nic się nie powinno postanawiać i przedewszystkiem karty na stół. Ja bo widzisz taki już jestem, jasno, krótko i węzłowato. Wóz albo przewóz, starosta albo kapucyn! Słuchajże i wiedz co się dzieje. Pierwsza rzecz, podobałeś się Basi, a ona podobała się tobie, bo jużci nie zaprzeczysz, że ci się podobała. W szczęśliwą godzinę spotkaliśmy się, i tak jakoś od razu przypadliście sobie do gustu. A gust masz, Basia nie jest modna Warszawianka, to prawda, ale za to zdrowa jak krzemień, doktor od niej trzech groszy jeszcze nie zarobił. Piękna kobieta, może nie?