Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dalej, gdzie się chłopskie zaczynały grunta, znać już było walkę rolników z podróżnymi. Chłop praw swoich zrzec się nie chciał i własności swej bronił uparcie; podczas orki część drogi dla siebie zagarnął, żeby zaś wyjazd na zagonki utrudnić, rowy przekopywał szerokie, prostopadle do drogi. Pola sobie przez to jeszcze więcej psuł i zajmował, ale miał satysfakcyę prawdziwą, gdy nocną porą, gromada Żydów, wielką furą na jarmark dążących, w taką zasadzkę wpadła... Poznać to można było nazajutrz po licznych śladach stóp ludzkich i kopyt końskich, po uszkodzeniu nasypu nad rowem, resztkach słomy i siana, które się z przewróconego wozu wytrząsnęły.
Cieszył się chłop ze złej przygody szkodników, a szkodnicy po dawnemu pole mu psuli, bo rów w piasku wykopany długo nie trwa; nasyp, trochę siłą własnego ciężaru, trochę przez wiatr zdmuchnięty, do dołu się zsuwa, i po niedługim czasie ani poznać, że rydel ziemię w tem miejscu poruszał.
Szła taka droga szkaradna aż do samej Pokornicy, wsi dużej, coś ze sześćdziesiąt chałup liczącej, za Pokornicą zaś trochę twardziej już i mniej piaszczysto było, ale też nie rozkosznie. Ziemia licha, jałowa, wielkie miała grymasy, i trzeba było jej bardzo dogadzać, żeby trochę ziarna na chleb dała. Żyli jednak na niej ludzie i z głodu nie marli, a gdy lato nadeszło, to i te biedne zagonki ustroiły się w zieleń. Nie uświecił tam