Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wogóle był to człowiek łagodnego usposobienia, ale kiedy się rozgniewał, nie uspokajał się prędko.
Wybiegł z domu i tuż przy zabudowaniach wpadł z furyą na parobka, rąbiącego drzewo. Zwykle rozmawiał ze służbą łagodnie, Mateusza i parobków częstował tabaką, dla każdego miał dobre słowo, tym razem jednak, bez żadnego powodu, zaczął krzyczeć na chłopa:
— Ty baranie jeden, niedołęgo! czy ty masz jakąkolwiek ideę o rąbaniu drzewa? pytam...
Chłop, zdziwiony tym wybuchem gniewu, spojrzał na pana regenta szeroko otwartemi oczyma.
— Mam, wielmożny panie, — odrzekł.
— Co masz, niezgrabiaszu?
— A dyć siekierę w garści mam, wielmożny panie.
— Siekierę! ja się o system pytam, o ideę — a on mi o siekierze gada!
— Takich statków, wielmożny panie, u nas w całem gospodarstwie nie zdybie. Zreśtą ja ta nie rozumiem, bez co wielmożny pan taki zły dzisiaj i czego wielmożny pan żąda. Kazali mi drew narąbać — rąbię, a nijakich idejów i cudoków nikomu nie ukradłem i nie mam!
— Ach ty... ty niedźwiedziu! tobie być dependentem przy pastuchu, ale nie porządnym parobkiem.
Rzekłszy to, pobiegł do stajni, a chłop, szeroko