Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brze nadszarpnął. Perswadowałem nieraz, tłómaczyłem; ale na upór lekarstwa niema...
— Zaraz się dowiemy, — rzekł regent.
— Jakim sposobcm?
— Poszlę Mateusza z karteczką. Za trzy kwadranse najdalej będzie z powrotem.
— Dopiero co nas przywiózł, za parę godzin nas odwiezie do miasta, czy nie zanadto fatygujesz swego woźnicę, regencie? — zauważył pan Salezy.
— Co mu tam będzie?.. przejedzie się darmo...
— Tak, to bardzo zdrowo, przepyszny rodzaj gimnastyki, i ja sam praktykowałbym ją chętnie, gdybym posiadał zwierzę w miarę spokojne i odpowiednio wytresowane.
Trzej przyjaciele zasiedli do gry i zatonęli w kombinacyach; z otwartych okien willi dolatywały ich dźwięki muzyki i śpiewu. To pana Wanda, akompaniując sobie na fortepianie, śpiewała jakąś rzewną i smętną piosnkę ludową.
Regent bardzo lubił te pełne prostoty melodye i przekładał je nad wszelkie inne „uczone muzykalia,“ jak się wyrażał. I pan Kalasanty i Salezy podzielali gust gospodarza i byli uszczęśliwieni, gdy panna Wanda śpiewała. Regent lubił dumki, Salezy upominał się specyalnie o kujawiaki, Kalasantego zaś, który miał żywy temperament i zawsze był wesoły, zachwycały oberki. Panna Wanda znała dobrze te ich predylekcye i starała