Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wpadł do mnie jak po ogień i oświadczył, że przed piątą w żaden sposób wyjechać nie może. Ponieważ deklarował, że się stawi, więc jesteśmy.
— Ślicznieście z robili. Poczekamy na niego. Przyniosę cygara, a może się napijecie po kieliszku wina?
Rozsiedli się wygodnie i gawędzili o polityce, o najświeższych wydarzeniach w mieście, wreszcie o zdrowiu i najlepszych sposobach jego konserwacyi. Był to najbardziej interesujący przedmiot rozmowy dla każdego z tych panów, temat, nad którym całemi godzinami dysputować mogli bez zmęczenia, sprzeczać się i kłócić. I tym razem pomiędzy panem Salezym i Kalasantym wywiązał się spór ożywiony.
— Dajże jegomość pokój ze wszelką wodną kuracyą — mówił tłuścioch: — gdzież są logiczne motywy, któreby za nią przemawiały? Głupstwo! tylko katary i przeziębienia z tego wynikają. Gimnastyka, to zupełnie co innego: człowiek się rusza, cała machina się rozgrzewa, muskuły wzmacniają się, krew żywiej krąży...
— Zapewne, ale...
— Niema ale! Dziś cały świat się gimnastykuje. I to nie tylko tacy biedni emeryci, jak my, ale uczeni, filozofowie, mężowie stanu. Naprzykład Gladstone! Wiecie, co on robi w wolnych chwilach? Drzewo rąbie! A cóż jest rąbanie drzewa, jeżeli nie gimnastyka? A Bismarck? Przecież to dziad stary, jak grzyb, a jednak zdrów, a dlacze-