Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ojcze, jestem w tej chwili szczęśliwa, niewymownie szczęśliwa!.. chciej go przyjąć za syna i pobłogosławić!
— Ależ mów jaśniej, dziecko...
— Ja go oddawna kocham... Pozwól, ojcze, aby cię o moją rękę poprosił.
Regent wskazał córce krzesło.
— Siądź, Wandziu — rzekł. — Nie wymieniłaś nazwiska, ale ja wiem, domyślam się, kogoś wybrała...
— A ojciec ma co przeciw niemu?
— Nic a nic... Owszem, niech przyjdzie. Powierzę mu cię z całem zaufaniem.
— O, mój najdroższy ojczulku, on nas nie zawiedzie!
— Tak mu ufasz?
— Jak sobie samej.
— Przykro mi będzie rozstawać się z tobą, moja droga, ale skoro w tem szczęście twoje... trudno. Opuścisz mnie, Wandziu...
— Mógłby ojciec z ciocią przy nas zamieszkać...
— A nie, moja duszko, nie! W tym domu życia dokonam... Zresztą, co będzie, jak będzie, pomówimy jeszcze, naradzimy się. A teraz, moja droga, powiedz mi, na co ci był potrzebny zakład i to fotografowanie... to, jak nazywa Kalasanty, kręcenie bicza z piasku?
— Odpowiem ojczulkowi krótko i kategorycznie: nie straciłam czasu, nauczyłam się czegoś pożytecznego, umiejętnością moją podzieliłam się