Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zawsze będzie, nie ustanie nigdy, a wszystko inne przemija. Pani Zofia swego syna także jakimś technikiem zrobiła: cukier ma ważyć! Co to warto! Niby coś, a w gruncie rzeczy nic... A ci się jeszcze cieszą! Cieszą się i pysznią, że nowe ścieżki torują, że Amerykę odkryli... w tkalni, garbarni albo w sklepie za ladą. I niech ich tam, niech się cieszą, niech kują czy garbują, skoro taka moda, ale czemu mi córkę na nowe dróżki prowadzą? Przecież to nie ich dziecko, tylko moje; jam ją wychował, ja dla niej żyłem i żyję; ja obmyśliłem dla niej przyszłość i szczęście... Czego mi to psują? Mnie, pamiętam, ojciec nieboszczyk sędzia, gdym szkoły skończył, powiedział: „Pójdziesz, Gorgoniuszu, na aplikacyę“ — i ani mi w głowie było nie posłuchać. Poszedłem, no i pomaleńku, stopniowo, posuwałem się naprzód. Dziś mam kawałek chleba, dach nad głową do samej śmierci, siostrze zabezpieczę byt dożywotni, córce majątek dam. Nie były mi w głowie fanaberye, nie goniłem wiatru w polu...
Machnął ręką.
A tenże chłop w polu, tam pod Laskiem, ów filozof siermiężny, zadowolony ze swych piaszczystych zagonków, dowodzący, że niema złego gruntu, tylko źli gospodarze, — to także jeden z tych, może nawet ich bezwiedny pierwowzór.
Piękny zegar szafkowy, antyk, szóstą godzinę wydzwonił i przerwał te rozmyślania.