Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie w mieście; smutnoby mi było patrzeć na śpiącego niedźwiadka. Twoja fabryka nie zna co to lato, ani co zima; para wciąż kłębi się w kotle, bąk obraca się ileś tam tysięcy razy na minutę, rozdmuchując ogniska, huk młotów nie ustaje, dopóki przerażający pisk świstawki nie da hasła odpoczynku. Zima i lato zupełnie jednakowe; niemasz żadnej różnicy.
— Przepraszam, bo jest.
— Jakaż?
— W zimie robimy dłużej przy świetle sztucznem, latem przy słonecznem.
— To różnica!
— Zapewne.
— A u pani tu w zimie bardzo smutno? — zapytała Wanda pani Zofii.
— Wesoło nie jest... Jak okiem sięgnąć — biało: pola pod śniegiem, rzeka w lodowych okowach, gałęzie nagie. Gdy się zerwie zadymka, świata nie widać, a często zdarza się podczas bardzo śnieżnej zimy, że zasypani jesteśmy aż po same strzechy. Kopiemy wtenczas ścieżki, które wydają się niby głębokie rowy w śniegu wyryte. Wtenczas jesteśmy zupełnie odcięci od świata; wiatr wstrząsa oknami i wyje w kominach bardzo niemiłe melodye, a głodne wilki wyją, aż się echo rozlega.
— Dziękuję za tę przyjemność — rzekł Wolski, — wolę już moje machiny; te przynajmniej jedzą tylko węgiel kamienny i nie kaleczą ludzi, umieją-