Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle regentowi przyszła do głowy myśl genialna, tak ją przynajmniej sam nazwał.
— Słuchaj-no, Michale, — rzekł.
— Słucham, wielmożny panie.
— Daleko stąd twoja siedziba?
— Bliziutko, za kilka pacierzy zajść można.
— To ślicznie; idziemy do ciebie na śniadanie. To jest myśl genialna!...
Chłop oczy szeroko otworzył.
— No cóż? nie zapraszasz?
— Wielmożny panie, z duszy serca, ale u mnie niema takiego jadła, żeby według pańskiej mody było.
— A cóż masz?
— Ot, jak w prostym stanie, u biednego człowieka...
— Wódka jest?
— A dyć jest gorzałczysko proste, jeżeli panowie nie wzgardzą; chleb, Bogu dzięki, też jest; poszukawszy, może tam baba kawałek sera zdybie, albo jakiej okrasy, kilka jaj...
— Wybornie! Wiec jakże, panowie? idziemy do Michała?
— Idziemy...
— Ta niech wielmożny panicz poprowadzi, a ja pobiegnę, żeby panowie nie czekali długo.
Kiedy myśliwi przyszli na miejsce, na polankę, zastali przed chatą Michała wielką krzątaninę. Michałowa z córką, ładną, tęgą dziewuchą, nakrywała stół przed domem, Michał wyno-