Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zręcznym ruchem wyjął z torby regenta proch i śrut, nabił i oddał mu broń.
— Teraz pilnujmy się — rzekł. — Kaczki zapadły tam, przed tamtymi panami; spłoszone, na nas pójdą... Ts.. niech wielmożny pan pilnuje.
Dwa strzały rozległy się w przeciwnej stronie; jedna kaczka, widocznie raniona, ciągnęła nizko, niepewnym lotem, wprost na regenta.
— Tę, tę, panie, tę! — szepnął gajowy.
Regent zmierzył, strzelił, i kaczka upadła o piętnaście kroków przed nim; celny strzał Michała położył drugą.

— Ta moja! — zawołał pan Gorgoniusz, podnosząc zabitego ptaka; — ale patrzaj-no, Michale, jaka? co za egzemplarz pyszny!...
— Piękna, a juści; że piękna, to piękna.
— No, to widzisz u nas tak strzelają! — rzekł z dumą.
Pod kierunkiem Michała polowanie szło wyśmienicie; nawet pan Feliks zabił podlota, który odrazu poderwać się i frunąć nie mógł. Była już godzina blizko trzecia, myśliwym głód zaczął dokuczać.
— Panie regencie, wracajmy do domu — rzekł Bolesław: — na obiad czas.
— Wiesz co, panie Bolesławie — odpowiedział, — kiedy nam tak idzie, to możeby do wieczoru?...
— Wieczorem właśnie najlepiej, — wtrącił Michał.
— Ale panowie głodni...