Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się tej walki nie boję, gdyż z placu niezadługo ustąpię, ale wy młodzi — dodał, zwracając się do Bolesława i Wolskiego, — strzeżcie się: kobiety zawojują was kiedyś!...
Jeżeli tylko deszcz nie przeszkadzał, polowania odbywały się codzień; czasem i pan Feliks przyłączał się do wyprawy, a wtenczas rozmowa jeszcze bardziej bywała ożywiona. Wszyscy trzej siadali na kopcu granicznym, na obalonej sośnie pod lasem, i późny wieczór dopiero kładł kres „polowaniu,“ podczas którego stary Medor wysypiał się lub ziewał znudzony.
Jednego dnia wieczorem, gdy całe towarzystwo zebrało się na ganku, zbliżył się Mateusz w towarzystwie niemłodej, ale jeszcze dobrze wyglądającej kobiety. Ubrana ona była odświętnie, w wielki czepiec biały, na ramionach miała zarzuconą zapaskę.

Oboje przyszli z pokornymi ukłonami, wszystkich obecnych ucałowali w ręce, poczem Mateusz, trochę cięty, zdjąwszy czapkę, rzekł:
— Wielmożny panie regencie — oto jestem ja, a oto Agata Bławatkowa, wdowa po Janie Bławatku, gospodarzu z Pokornicy, którzy się oto do świętego stanu małżeńskiego, jak Pan Bóg przykazał, zabieramy, — a jako że sierota, nie mam ojca ani matki, tedy proszę wielmożnego pana o błogosławieństwo.
Regent zerwał się z krzesła.