Strona:Klemens Junosza - Willa pana regenta.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z tej w drugą, z drugiej w trzecią, i już go w Pokornicy oko ludzkie od tego czasu nie widziało.
Nie spodziewał się nawet, że kiedy rodzinne swoje strony zobaczy, aż tu naraz taka mu się okazya trafiła... Zamyślił się okrutnie o tej Magdzie: czy też choć żyje? Pewnie, że żyje; alboż jej co brak? z siebie bogata, z męża bogata, gruntu może jakie siedm morgów razem mieli, a dobytek, a chałupa po starym Bąku nowa...
Nowa! była nowa, temu trzydzieści lat, jak ją postawili, ale pewnikiem stoi po dzień dzisiejszy, bo Bąk drzewo dał dobre i stawiał porządnie, na moc...
Te wszystkie, wszystkie wspomnienia rozrzewniły Mateusza tak, że ledwie do wieczoru mógł wytrzymać; ale gdy już wszystko co do niego należało zrobił, konie napoił, owsa im na noc zasypał, nie wytrzymał i poszedł do parobka Marcina na pogawędkę. Obadwaj sobie wspólnym kosztem honor świadczyli. Mateusz się rozrzewnił, Marcin również, popłakali się, i tak im zeszło w miłej kompanii aż do świtu.
Trochę Mateusza głowa bolała, ale na szczęście regent się nie poznał, i wyruszono w drogę szczęśliwie.
Wanda była w złotym humorze, ciotka Malwina również cieszyła się z wyjazdu, jeden tylko regent zamyślał się i mało mówił. Dopiero za miastem, gdy wyjechali na szosę, gdy zobaczył wioski i folwarki, rozrzucone po wzgórzach, oży-