Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —

Ojciec wychylił duszkiem kufel piwa, syn swego nie tknął...
— Obłudnica to jest — rzekł stary. — Myślałem, sądząc z powierzchowności, że dobra, cicha, łagodna, szczera... tymczasem...
— Co, co, ojcze...
— Przemówiłem pięknie, o twojem dobrem sercu, przymiotach, zacności... Przytwierdza... powiada: «prawda, ja to sama zauważyłam...» a Kowalska kiwa głową i mówi: «tak... tak...» Widząc, że dobrze usposobiona, mówię o twojem przywiązaniu, o stałości, no i kończę: bądź pani moją synową... Zaczerwieniła się... «Wielki to dla mnie zaszczyt, rzecze, zgodziłabym się najchętniej, ale już jestem po słowie... Przed miesiącem rozporządziłam moją ręką.»
— Więc wychodzi zamąż... ojcze? Za kogo...
— Anibyś zgadł. Za tego młodzika, tego niuńkę, co to u jej nieboszczyka męża pracował, co, jeżeli przypominasz sobie, na pogrzebie nie chciał nic ani jeść, ani pić, i wyszedł, nie zważając na to, żeśmy go wszyscy zapraszali.
— Więc to ten...
— Ten, kochany synu... Założył małą fabrykę na prowincyi i tam razem z żoną i kochaną panią Kowalską mieszkać będzie.