Strona:Klemens Junosza - W głuszy leśnej.djvu/6

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    To jest uszukaństwo — żyd furman tak na drodze nie stoi, jak my tu stoimy.
    Zawiadowca nie odpowiadał... Biegł coprędzej na stację, aby telegrafować po parowóz i ostrzedz sąsiednie stacje, że linja zajęta.
    Towarzysz jego został przy pociągu, przeszedł wzdłuż wagonów i naraz wydał okrzyk radości:
    — Józiu! tyżeś-to?! — zawołał, wyciągając ręce do młodego, wytwornie ubranego człowieka, który stojąc przy drzwiach wagonu z cygarem w ustach, patrzył zamyślony na szerokie pola.
    — Józiu!
    Zaczepiony odwrócił głowę, dziwiąc się, że go tu, w tem ustroniu, ktoś po imieniu zawołał. Odwrócił głowę wpatrzył się z zaciekawieniem w twarz nieznajomego, i rzekł:
    — Czy nie bierze mnie pan za kogo innego?
    — Ależ, bój się Boga, za kogoż cię mam brać? Albo jesteś Józef Markowski, kolega mój ze szkolnej ławy i serdeczny niegdyś towarzysz, albo ja nie mam wcale pamięci...
    — Istotnie... ale któż pan jesteś?
    — Nie poznałeś mnie więc... ja jestem Antoni Kwiecień.
    — Cień! — zawołał młody człowiek, rzucając się koledze na szyję. — Cień! ależ na Boga, któżby cię mógł poznać, co się z ciebie zrobiło! Cień!
    — Gdy słońce się zniża, cień się zwiększa. Byłem niegdyś drobny i wątły, nazywaliście mnie cieniem... a dziś widzisz jaka zmiana!
    — Czy jedziesz tym pociągiem? ale dlaczego w takiem uzbrojeniu... a może wybrałeś się na polowanie, aby zabić czas zanim nam upragniony parowóz przywiozą.
    — Ani jedno, ani drugie, ani trzecie. Nie jestem w drodze, lecz w domu.
    — Jakto w domu?
    — Patrz — odrzekł Antoni, wskazując na las, — ten bór to mój dom. Mieszkam w nim...
    — W lesie? ty, który się niegdyś bałeś lasu i wilków nawet na majówce.
    — A tak, mieszkam tu i dobrze mi jest... Co za szczęśliwe zdarzenie i zbieg okoliczności. Wracając z bliskiego obrębu, wstąpiłem na stację, żeby gazety odebrać... zasłyszawszy o wypadku, przyszedłem tu, trochę z ciekawości, a więcej z myślą, że mogę jakąś pomoc przynieść — i zastaję ciebie! powiedzże, nie jest-to prawdziwy cud... Ileżto lat nie widzieliśmy się, kochany, drogi Józiu...
    — Okrągłe dwadzieścia. Tak, przed dwudziestoma laty ukończyliśmy szkoły, i rozproszyli się po świecie w gonitwie za karjerą, za chlebem.
    — Gdzież ty mieszkasz, Józiu, i dokąd jedziesz?
    — Na pierwsze pytanie trudna odpowiedź, doprawdy, — odrzekł młody człowiek z uśmiechem — ja mieszkam wszędzie i nigdzie... Ale przecież... W Europie, jeżeli koniecznie chcesz wiedzieć, i na drugiej półkuli byłem kilkakrotnie... a dokąd jadę... do krewnych dalekich, aby trochę odpocząć i sił na świeżem powietrzu nabrać.
    — Ja cię nie puszczę, mój drogi. Musisz mi chociaż trzy dni poświęcić. Rzeczy zosta-