Strona:Klemens Junosza - Taniość i elegancja.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
TANIOŚĆ i ELEGANCJA.

(Obrazek z bruku.)

Warszawa! Idealne miasto, eleganckie, bogate i tanie!
Dość spojrzeć na jej wesołe dzieci, gdy się w niedzielę przy pogodnym dniu zimowym na ulicach rozproszą. Co trzeci pan ma bobry na kołnierzu, co trzecia dama połyskuje aksamitem...
Sądziłbyś, że w tem miasteczku nad Wisłą dali sobie rendez-vous magnaci, posiadacze kopalni, nababowie z Indyj, lordowie z mglistej Anglji, weseli brazylijczykowie, dzieci Wanderbildta lub innych miljonerów. Ale nie meldowano takich przyjezdnych w żadnym cyrkule.
A może ci się zdaje, że to maskarada-monstre, w której cała ludność bierze udział? Ani trochę... Jesteśmy tu wszyscy swoi i nieukostjumowani.
Byl śmy w kościele, jak się patrzy i po nabożeństwie używamy umiarkowanej przechadzki po ulicach, po ogrodzie Saskim, w Alejach.
Bobry i aksamity niech cię nie dziwią. My tak zawsze, nawet gdy gości nie ma, albowiem, jako naród w wysokim stopniu ucywilizowany, nie uznajemy takiego kolosalnego nonsensu, żeby kosztowne stroje miały być wyłącznie przywilejem zamożnych.
Ma się rozumieć.
Gdzież jest napisane, że subjekt od fryzjera nie ma prawa nosić paryskiego cylindra, a żona kantorowicza aksamitnej szuby?!
Czy uważałeś pan dobrodziej podczas karnawału toczące się przez miasto karety? Po białych lejcach mogłeś poznać, że to jadą państwo młodzi do ślubu, a za nimi orszak weselny. Istotnie, tak.
Zatrzymują się przed kościołem, wysiedli. Piękna