Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wziął kij do ręki, worek na plecy, zrzekł się wyższych aspiracyj, idzie jak dawniej kupować skórki i gonić wiatr po polu — a może znowóż szczęście złapie?
Może, ale już się nie da skusić... postąpi podług własnej myśli i założy sklepik...


KONIEC.