Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze to, czy źle? — pyta w duchu.
Może dobrze, bo ludzi będzie więcej, pieniędzy więcej w obrocie; może się da co zyskać przy tym ruchu, a może też będzie gorzej, może ludzie zmądzeją... już nawet zmądrzeli — zakładają podobno własny sklep... Nie, to będzie wcale nie dobrze... źle będzie...
Świat się do góry nogami przewraca, psuje się, niszczy... Wszystko idzie na opak, na wywrót...
Starowina ten, to nasz znajomy Mosiek.
Przystanął, westchnął i splunął na swoją złą dolę, na odpędzenie czarnych myśli, jakie go opanowały.
Źle jest... a jednak była chwila dobra, było szczęście; tylko, że ono jest jak ptaszek, ma skrzydła, lubi od człowieka uciec... Od Mośka uciekło. Miał wróbla, chciał zrobić z niego gęś... Miał odrobinkę, pragnął dużo, ryzykował, łakomił się, stracił... Wspólnik go zdradził, pieniądze u ludzi przepadły, zostało tylko wspomnienie i gderliwa żona w domu, wymawiająca Mośkowi wciąż, że jest głupi...
A przecież to nieprawda. Mosiek nie jest głupi, tylko nie ma szczęścia, bo ono od niego uciekło.