Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kolwiek, a sądzę, że nie zasłużyłam na to, aby mi jej pan odmawiał...
— O cóż więc idzie? Niech pani prezesowa rozkazuje, jestem na usługi. Rada radą, a wyjazd wyjazdem, jedno z drugiem może się da pogodzić... Domyślam się, że idzie o małżeństwo panny Wiktoryi. Czy ten młody człowiek już się oświadczył?
— Nie, ale uczyni to lada dzień...
— Lepiej byłoby, żeby wcale tego nie czynił...
— Dlaczego?
— Taka krótka, prawie przelotna znajomość... Czy go panie poznałyście dobrze, czy wiecie jaki to charakter, serce, usposobienie...? Ot... podobał się, bo ładny, bo młody, bo umie się znaleść, jest synem dość zamożnego ojca... chociaż pani prezesowo, te wiejskie zamożności zależne od gradu, lub deszczu, dla mnie są zawsze problematyczne...
— No nie zawsze...
— Bezwarunkowo... Żaden majątek ziemski nie może się równać co do pewności z kamienicą w Warszawie, albo z listem zastawnym, ale mniejsza o to. Widzę, że pani prezesowa przychylnie się zapatruje na ten związek i że...
— Panie, według mego zdania, Władzia zrobi bardzo dobrą partyę...
— To się w przyszłości pokaże...