Strona:Klemens Junosza - Synowie pana Marcina.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Radca przygryzł wargi.
— Tak, poniekąd domyślałem się tego — rzekł — postępowanie panny Wiktoryi od niejakiego czasu znacznie się zmieniło...
— Jak pan to rozumie?
— Otóż, proszę pani... jeżeli mam powiedzieć prawdę, to ja wcale tego nie rozumiem... Wyobrażałem sobie... śmiałem przypuszczać, że to inaczej się zakończy; omyliłem się... Widocznie nie znam ludzi, nie znam kobiet, nic nie znam... Tak, się zestarzałem, pani prezesowo, wielu rzeczy nie umiem sobie wytłómaczyć... Zdaje mi się, że patrzę na przedmiot biały i widzę biały; tymczasem mówią mi: mylisz się, to rzecz czarna... Świat teraz zmądrzał nadzwyczajnie, a ja pozostałem na dawnym poziomie pojmowania.. więc...
— Ja pańskich słów także nie rozumiem; mówisz pan jak gdybyś był chory... rozdrażniony... zdenerwowany... To sprawia mi wielką przykrość; zazwyczaj rozmawialiśmy inaczej...
— Niech pani sądzi jak chce, ja wiem tylko jedno, że dziś odjeżdżam... Obecność moja jest tu niepotrzebna, a w Warszawie konieczna Tam znajdę kółko moich starych przyjaciół, partyjkę winta, a zresztą już mi nic nie potrzeba...
— Ja jednak proszę, nie rób pan dziwactw. Ja teraz potrzebuję pańskiej rady bardziej niż kiedy-