Strona:Klemens Junosza - Syn pana Marka.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I wziąść fabrykę...
— Panowie, rzekł pan kapitan, nie znajduję pomiędzy wami opozycyi, widać że mój sposób myślenia, który został przyjęty przez rodziców, zyskuje waszę aprobatę. Panowie! pochlebia mi to i jestem wam wdzięczny.
Powstał pan prezes Gzubski i zabrawszy głos, powiedział.
— Panie pułkowniku! nietylko szczerze radzimy chwycić się tej drogi, ale nawet dzieci nasze skierujemy na nią, gdyż przekonywające argumenty szanownego pana wpoiły w nas to przekonanie, że tylko w przemyśle spoczywa przyszłość pokoleń! Dlatego w chwili obecnej nie pozostaje nam nic innego jak spełnić zdrowie przyszłego dyrektora cukrowni.
— Wiwat niech żyje przemysł!
— Niech żyje dyrektor!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kiedy już jasne słońce zbudziło ludzi do pracy, w pokojach dworu Wólki spoczywały matrony i dziewice, areopag zaś męzki po trudach rozmyślań, debatów i picia legł na świeżem sianku w stodole.