Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech on będzie zdrów!
— Czekajcie! — zawołał rudy. — Widzę tu jakiegoś porządnego żydka z prowincyi. Słuchajcie-no — rzekł, zwracając się do Szmula, — jak wam imię?
— Szmul.
— Skąd wy jesteście, Szmulu?
— Z Łopiankowa.
— Daleko to?
— Dziesięć mil.
— Czem wy się trudnicie?
— Z przeproszeniem waszego honoru... ja się dziwię! Widzicie mnie pierwszy raz w życiu, a dajecie mi tyle zapytań, jak gdybyście chcieli ożenić waszego syna z moją córką. To nie jest miejsce na zaręczyny.
— Ostra gęba!
— Cicho, cicho! — odezwał się jakiś stary żyd. — Wy, Szmulu, nie macie o co się obrażać. Ten kupiec zapytuje was, bo ma potrzebę zapytać; wy zaś — dodał, zwracając się do rudego — nie potrzebujecie zadawać Szmulowi zbytecznych zapytań: czem się trudni? Wiadoma rzecz, że każdy uczciwy starozakonny człowiek trudni się interesami. Zresztą dość rzucić okiem na osobę, żeby wiedzieć od razu,