Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rażenia Nechemiasza Grynfisza, nawet największe nieruchomości są w ruchu — i dlatego każdego, kto ruch lubi, serce ciągnie w tę stronę.
Szmul zbliżył się do grupy finansistów. Byli to piękni ludzie, odziani poważnie, w długich kapotach, w czapkach atłasowych lub aksamitnych, wysokich, modnie na sam tył głowy zesuniętych. Panowie ci mieli w rękach laski z czerwonej trzciny hiszpańskiej, w ustach zaś cygara. Mówili z ożywieniem, z gestykulacyą żwawą, z zapałem — znać, że przedmiot zajmował ich niezmiernie.
Wśród tej rozmowy częstokroć powtarza się wyraz Kocibród.
— Jak się nazywa? Jak on się nazywa? — pytał jakiś rudy, otyły kupiec.
— Kocibród.
— Nie wiem, nie znam, pierwszy raz słyszę — odezwało się kilka głosów.
— Trzeba zapytać Icka... on na takie interesa znawca.
— Icek pojechał do Warszawy, wróci za tydzień.
— No, to Lejbusia.
— Lejbuś chory, już trzeci dzień leży w łóżku, dwaj doktorzy chodzą do niego.