Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wy, kawałka ziemi, z którego jest chleb, i muszę żyć z ciężkiej pracy nauczycielskiej. Nie daje ona egzystencyi pewnej, nie zabezpiecza na wypadek choroby i starości. Że złożyłam sobie kilkaset rubli, to zawdzięczam jedynie do ostatnich granic posuniętej oszczędności; ale teraz o lekcye coraz trudniej, wymagania się teraz zwiększają, a zapłata zmniejsza, gdyż nauczycielek jest moc. Oczywiście, niema sensu męczyć się, tracić zdrowie i siły, skoro się posiada majątek. Boć nie zaprzeczycie chyba, że suma na Kocimbrodzie to jest majątek. Dotychczas nie robiłam kroków stanowczych, gdyż, po pierwsze, nie miałam pieniędzy, bez których ani rusz; powtóre, brakło mi życzliwej duszy, coby mi w tem dopomogła; po trzecie, nakoniec, byłam smutna, rozgoryczona, zniechęcona do świata i do ludzi... Teraz jest co innego. W swoim czasie, jak wam zapewne wiadomo, ta suma na Kocimbrodzie zakrwawiła mi serce, zraniła boleśnie moją miłość własną, godność osobistą, a na tęczową przędzę rojeń dziewiczych rzuciła czarną szmatę żałobnego kiru.»