Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyobrażał sobie, aby jego autorka mogła donosić o czem ciekawem i ważnem. Pobieżnie przerzucał różowe kartki, których było ze sześć, ale nagle zatrzymał się, twarz jego przybrała wyraz zaciekawienia... Wziął ze stołu okulary, przetarł je i zaczął czytać uważnie.
Skończywszy, zamyślił się; odczytał jeszcze raz i, wziąwszy list ze sobą, udał się do pokoju, w którym panna Bolesława tak mężnie walczyła ze zmorą nudy jesiennej.
— Sławciu — zapytał, — gdzie matka?
— Zdaje mi się, że w kuchni. A co to ojczulek trzyma w ręku?
— List od Emilki.
— Od cioci Emilci... a! jak to dobrze, jak w porę! Poczciwa! Kto na taki szkaradny czas listy przysyła, staje się prawdziwym naszym dobroczyńcą... Czy można przeczytać?!
— Poproś mamy, przeczytamy razem, bo są w nim ciekawe wiadomości.
— Ale jakie, mój ojczulku najdroższy? I skąd się to cioci Emilci wzięło? Pisuje do nas raz na dwa lata i to króciuteczko, dziesięć wierszy.