Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kto dziś może mieć ochotę?
— Co słychać nowego? Byłeś między ludźmi, musiałeś coś słyszeć.
— Jedno z drugiem nic, panie dziedzicu. Podobno w Zawadach las sprzedają, Abram już tam dwa razy był, targuje. Słychać też, że w naszej okolicy mają cukrownię budować... różne rzeczy słychać... co może być i prawda i nieprawda; ale najwięcej może się pan dziedzic dowiedzieć z gazet.
— Przywiozłeś?
— Ma się rozumieć. Ile razy jestem w mieście, zawsze na pocztę wstępuję. Właśnie dziś dali kilka gazet i jeden list.
— Jest list? I dlaczego nie dałeś mi go zaraz?
— Zdawało mi się, że nie ucieknie. Proszę pana — dodał, wyciągając z kieszeni papiery, — jest, nie zginął. Dziwny list! jak żyję, takiego nie widziałem! Wszystkie listy są białe, ten czerwony; wszystkie są pisane atramentem, ten jakąś niebieską farbą; na wszystkich bywa pieczęć, na tym jest malowany zając. I to jeszcze nie koniec: ten osobliwy list czuć apteką... tak pachnie, że