Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wprawdzie jest fortepian, ale nie sposób grać przez cały dzień, tem bardziej, że niema komu słuchać i chwalić; wprawdzie jest kanwa rozpoczęta na krosienkach, jest pęk włóczek różnobarwnych i deseń, lecz i to nie nęci. Co za przyjemność siedzieć nad krosienkami przy oknie, kiedy przez to okno nie widać nic, prócz poczerniałej trawy, błota i wrony kraczącej szkaradnie na topoli!
Żeby choć kto przyjechał... ale gdzież tam! Na grobelce pusto, niema nikogo; nawet fury chłopskiej, nawet żydowskiej biedki nie widać. Komuby się chciało na taki czas z domu wyruszać!
Duży zegar ścienny, staroświecki, doprowadza do rozpaczy swojem równem, monotonnem gdakaniem; czas się wlecze powoli, jak dziad powracający z odpustu; blada zmora nudy i zniechęcenia wygląda z kąta i ziewa...
Młoda osoba, zniecierpliwiona, chodzi po pokoju, nareszcie zatrzymuje się przed lustrem.
To jest myśl! Jedyna może pociecha w samotności — zobaczyć swoją własną postać odbitą w gładkiej szybie zwierciadła, tem