Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kami; ale poza kancelaryą Korkiewicz kobiet nie spotykał, w towarzystwach nie bywał, konwersacyi z żadną nie prowadził; przeraziła go przeto myśl, że musi pójść do mieszkania kobiety, gdzie są, jak to codziennie przechodząc widywał, białe firanki w oknach, kwitnące rośliny i klatki z kanarkami.
Jeżeli okna są aż tak przystrojone, cóż dopiero mówić o samem mieszkaniu; zapewne i podłoga froterowana i meble ładne, po pańsku, nie tak jak w kancelaryi, gdzie wszystko jednakowo czarne i poważne.
A jednak do tej pani trzeba iść. Chociaż dlaczego iść? co za nadzwyczajna konieczność? Można także i nie iść. Niech sobie będzie suma, niech będzie na Kocimbrodzie — cóż za osobliwość? Czy mało jest sum na różnych hypotekach i to nikogo nie rozczula, ani nie wzrusza, ma się rozumieć, prócz osób zainteresowanych osobiście. Niech ją tam!
Ale z drugiej strony, dlaczegóżby się nie dowiedzieć? Nic to nie kosztuje, a może się trafi sposobność zarobku. Któż wie, o co idzie tamtej pani z Warszawy, żądającej informacyi? Suma była niegdyś do odstąpienia,