Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wielka szkoda — mruczał, — że Icek Szpindel nie żyje; możnaby od niego mieć informacye najlepsze. Sprytny żyd był, przypominam go sobie. Chudy, wysoki, blady, w aksamitnej czapce na głowie i z czerwoną trzcinową laską w ręku. Nawet nie zauważyłem, że go już niema i że się nie włóczy po mieście. A no, stało się. Pozostaje jeszcze owa pani, moja sąsiadka. Znam ją, widuję prawie codzień, alem z nią nie rozmawiał nigdy w życiu... i w tem właśnie jest sęk!
Rozmowa z kobietami nie robiła Korkiewiczowi trudności, o ile odbywała się w kancelaryi i dotyczyła kwestyi prawnych. W nieobecności swego patrona nieraz Korkiewicz damy przyjmował; prosił je siedzieć, słuchał cierpliwie, o co idzie, informował... Niekiedy posuwał uprzejmość do tego stopnia, że zarzuciwszy wyszarzane palto na ramiona, osobiście odprowadzał klientkę do hypoteki lub do kancelaryi regenta — i to go nic nie żenowało.
Dama była dla niego takim samym interesantem, jak mężczyzna, bez względu na to, czy szeleściła jedwabiem, czy też imponowała światu atłasową peruką z zielonemi wstąż