Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niema co mówić, kochana pani, znaczy, dużo znaczy. Żeby tak codzień, to przez rok możnaby sporo zaoszczędzić.
— Niechże Bóg broni!.. a cóżbym ja w takim razie robiła?!
— Znalazłoby się zatrudnienie; zresztą można kapitał umieścić na hypotece, na dobrym numerze. Pewny interes!... Ja sam mógłbym pani nastręczyć; mam lokaty bardzo, bardzo dobre.
— Idź pan do licha z taką propozycyą, mój panie! Co mam lokować? Marne kilkaset rubli! Na biedną garkuchnię to jeszcze, ale hypoteka! Na trzewiki nie wystarczyłby procent od takiej bagateli.
— Jak kochana pani uważa. Rada jest dobra, ale każdy sam wie najlepiej, czego mu potrzeba... Juścić zapewne piwko lepiej procentuje.
— Jak kiedy, mój panie, i jak od kogo. Gdyby wszyscy goście byli tacy, jak pan, to trzebaby budę zamknąć.
— A pani pewnie myśli, że ja przez skąpstwo jestem wstrzemięźliwy.
— Toż całe miasto wie o tem...