Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piorunem. Na obiad, ma się rozumieć, do mnie. Moje kobiety będą ci bardzo rade.
Zaczęli rozmawiać o nowinach chwili, o stosunkach towarzyskich miasta i okolicy, o wspólnych znajomych. Dym cygar ich otoczył, a pogawędka tak zajęła, że nie słyszeli nawet, jak Korkiewicz wsunął się po cichu do kancelaryi.
— Nic podobnego niema, panie mecenasie — rzekł. — Taka nomenklatura w naszej gubernii nie istnieje. Kocibród! także jakaś nazwa, z piekła rodem...
— Ja o podobnej nie słyszałem — rzekł adwokat.
— Ja także nie — dorzucił dependent, — ale spotkałem takiego, który coś wie.
— No, no... któż to?
— Właśnie był w hypotece Szmul Gleich, zna go pan mecenas, ten aferzysta... Otóż on mówi, że coś sobie przypomina; tylko, że akurat nie miał czasu, śpieszył się gdzieś, ale przyrzekł mi, że przypomni sobie i da znać.
— O co to idzie? — zapytał klient.
— Żądają ode mnie informacyi o sumie na Kocimbrodzie; tymczasem u nas takiego majątku niema. List jest z Warszawy.