Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednego wieczoru, a było to może w dziesięć dni po wizycie u panny Emilii, gdy wracał z kancelaryi do domu, z daleka już spostrzegł, że z okien mieszkania sąsiadki bije silniejsze światło niż zwykle.
Zaciekawiony, przyśpieszył kroku... i ujrzał przez jasno oświetlone szyby, że panna Emilia ma gości.
Stanął za węgłem przeciwległego domu i obserwował. W saloniku, oprócz gospodyni domu, znajdowała się dama w wieku poważnym, o siwych włosach, otyła, i jakiś pan, wydający się dość młodym. Ten zachowywał się szczególnie: ciągle coś mówił, śmiał się i pannie Emilii widocznie nadskakiwał.
Przypatrzywszy się lepiej, przekonał się Korkiewicz, że tę siwą panią i tego kawalera zna. Zna ich zresztą całe miasto. Jest to pani Brzęczalska, wdowa, ma obdłużoną kamienicę w rynku, procesuje się ciągle z lokatorami i z sąsiadami o byle jaką bagatelkę, a jej synek, Wicuś, od lat już piętnastu trudni się poszukiwaniem bogatej panny na żonę.
Obecność tych państwa u panny Emilii bardzo przykre na Korkiewiczu sprawiła wrażenie.