Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powiedzieć coś o pogodzie, — ale to niewielki materyał: rano przymrozek, do południa było jasno, teraz się chmurzy, a w nocy zapewne padać będzie śnieg. Licho wie, od czego zacząć i jak z tego zadania wybrnąć?!
Uprzejmość gospodyni rozwiązała tę męczącą zagadkę. Widząc, że Korkiewicz wymową nie grzeszy, rozwinęła swój dar krasomówczy i żwawo, wesoło, w sposób dowcipny, opowiadała mu różne nowinki miejskie, zebrane w domach, w których dawała lekcye.
Przyjęcie wydawało się Korkiewiczowi magnackiem... Panna Emilia własnoręcznie dolewała mu do herbaty araku, zmusiła prawie do wypicia drugiej i trzeciej szklanki.
Ożywcze jakieś ciepło rozeszło się po całym organiźmie licho odżywianego dependenta. Czuł, że mu jest zupełnie dobrze, tak dobrze, jak jeszcze nigdy w życiu, — że siedziałby w tym ładnym pokoju długo, bardzo długo.
Zegar uderzył dziewiątą i dźwięk ten zbudził go z marzeń... Wstał, podziękował, pożegnał uprzejmą gospodynią i wyszedł.
— Co, u dyabła! — myślał, idąc do domu — ten osioł, Szmul Gleich, zawracał mi