Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkiem kazałam im się wynieść czemprędzej, a potem... Proszę pana, ja jestem kobieta samotna, opuszczona, wreszcie prawie przez cały dzień zajęta pracą na kawałek chleba, nie mam nikogo zaufanego, ktoby mi mógł pomódz i poradzić... więc powzięłam postanowienie, może zbyt śmiałe, aby się udać do pana.
— Owszem, bardzo dobrze.
— Czy mi pan nie bierze za złe tej śmiałości?
— Ależ to nic.
— To bardzo dużo! To bardzo dużo, że pan był łaskaw pofatygować się, tracić drogi czas, dla osoby prawie nieznanej.
— Ależ nic, jak panią poważam, nic.
— Żydzi tu jeszcze powrócą. Co ja mam robić?
— Wyrzucić ich za drzwi.
— No dobrze, a dalej?
— Jeżeliby znów przyszli, zrobić to samo... i czekać.
— Na co?
— Na wyjaśnienia co do sumy, o które zamierzała pani pisać do krewnych.