Strona:Klemens Junosza - Suma na Kocimbrodzie.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dy, dość tęgi, nizkiego wzrostu... ma jakieś dziwne oczy, takie wytrzeszczone...
— Znam go dobrze. On się nazywa Icek Kamlot.
— Drugi był siwy, jakiś spokojny i poważny staruszek, trzeci zaś czarny jak smoła.
— I tych znam również. Siwy nazywa się Mendel Silberglanz, a czarny: Dawid Sumienny.
— Czy pan zna wszystkich żydów w całem mieście? — spytała zdumiona panna Emilia.
— Wszystkich może nie, ale większą połowę z pewnością. Naturalna rzecz, proszę pani dobrodziejki, to jest, przepraszam, proszę pani... mają interesa i ciągle włóczą się koło sądu, więc się ich zna. I czegóż oni właściwie żądali?
— Chcieli nabyć moją sumę.
— Nabyć? Zaraz?
— Ależ natychmiast, na poczekaniu. Domagali się tego natarczywie.
— Domagali? Natarczywie? A to łajdaki!!
— Tak, panie... i to właśnie zastanowiło mnie, wzbudziło podejrzenie. Więc przede-