Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Istnteje jedna arcywielka księga, potężne album złożone z miliardów kartek, zapisanych po większej części krwią i łzami... otoczonych czarnemi obwódkami żałoby. Niekiedy wśród kartek owego albumu znajdzie się jakiś kwiatuszek zeschnięty, zbladła różyczka, albo fijołek, świadek chwil lepszych i weselszych — uniesień, zachwytów i marzeń młodości, ale tuż obok niego spostrzeżesz strzępek czarnej krepy, lub promień włosów z głowy, która już dawno pod głazem grobowca spoczywa.
Ta księga, z której dwie kartki przepisać pragnę, nazywa się... życiem.

I.

Nie masz podobno lepszej prządki nad młodość. Snuje ona a snuje złote nitki marzeń, rozśpiewana, uśmiechnięta, wesoła. Nie masz dla niej barw czarnych ani szarych, nie masz goryczy i smutków. Wszystko dla niej jest różowe, promienne, świetlane... Widzi ona słońce, choć się dokoła ciężka mgła rozkłada, wierzy w jutro pogodne, choć się na widnokręgu czarne chmury zbierają. Może ona dostrzedz rusałki w cichej toni jeziora, może rozmawiać z ptaszkiem, albo lilią nadwodną. Rytmiczne dźwięki pieśni rozmarzą ją i upoją, harmonijny szmer listków rozrzewni... Patrząc na cichy strumień, który po kamykach się toczy i snuje jak długa wstęga srebrzysta, młodość rada by wszystkie swoje marzenia wysnuć tak samo, wypowiedzieć... wyśpiewać... Lecz za pozwoleniem? po co ten wstęp cały? po co ten opis młodości? Wszak mieliśmy ją wszyscy... i we wspomnieniach dotychczas ją mamy... i marzymy o niej częstokroć, jak o raju utraconym na zawsze; lecz zacznijmy nareszcie opowiadanie.
Okolica jest smutna i płaska, jak okiem sięgnąć wszędzie piasek i piasek, na którym gdzieniegdzie czernią się krzaki jałowcu, lub schorowana, karłowata sosenka krzywemi gałązkami na suchoty się skarży. Żyto liche, rzadkie, schyla się i drży pod tchnieniem wiatru, a strumyk przerzynający pole płynie powoli, leniwie... Potem morzu piasczystem, dysząc ciężko żelaznemi piersiami, przebiega lokomotywa i wlecze za sobą pociąg pasażerski. W wagonach, jak zwykle w wagonach i jak zwykle na świecie, w klasie pierwszej nudzą się, w drugiej drzemią, w trzeciej zaś rozmawiają gwarnie. Na drewnianych ławkach rozsiadło się bardzo różnorodne towarzystwo. Otyła kupcowa opowiadająca ciągle o swojem delikatnem zdrowiu, gadatliwy jak papuga wędrowny agent handlowy, dwie w perkaliki ustrojone panienki, urlopowany żołnierz, mama z trojgiem dzieci, sługą i trzynastoma tylko tobołkami (gdyż czterech zapomniała przez pośpiech) i z dziesięciu żydów spieszących na jarmark... W samym kącie wagonu siedzi młody człowiek i usiłuje czytać „Kuryera” lecz widocznie myśl jego jest czem innem zajęta. Wstaje, wychyla głowę przez okno i patrzy, prawdopodobnie chce zobaczyć czy stacya jeszcze daleko? Spieszy się, chciałby lotem ptaka przybyć do celu podróży, czemu zresztą nie należy się dziwić, gdyż każdy na jego miejscu spieszyłby się tak samo. Jak kto ma dwadzieścia trzy lat wieku, zdrowie, urodę, a przytem kolosalne szczęście w perspektywie, temu najszybszy bieg pociągu wydaje się krokiem żółwia.
Powiedziałem kolosalne szczęście — i zaraz się z tego wytłomaczę. Nasz podróżny był pracownikiem wielkiego kantoru, był drobnem kółeczkiem w żywym mechanizmie, zapełniającym cyframi ogromne księgi i zaczerniającym codzień całe libry papieru. Być kółeczkiem w takiej szacownej maszynie to już coś znaczy, ale awansować z kółeczka na kółko znaczy jeszcze więcej. Aż do dnia wczorajszego otrzymywał on całe dwadzieścia rubli pensyi na miesiąc i od czasu do czasu, miewał drobne gratyfikacye za pracę po za obowiązkowemi godzinami; od wczoraj zaś sytuacya zmieniła się. Wielkie koło powiedziało mu: będziesz „kółkiem“, spotyka cię szczęście, które powinieneś umieć szanować. Od dnia dzisiejszego będziesz opływał w dostatki, żył sobie jak pączek w maśle i pobierał regularnie co miesiąc po trzydzieści pięć rubli! Zwróciłeś na siebie światłą uwagę głównych sprężyn naszego mechanizmu i oto — robisz los!
Gdy na kogo takie szczęście spadnie, trudno