Strona:Klemens Junosza - Romans i powieść.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

godził zmarszczone czoło. Marynia nie odstępuje swego syna ani na chwilę, obie z matką ciągle o nim myślą i mówią — bo też trudno o obszerniejszy temat. Malec spogląda dokoła siebie ładnemi czarnemi oczami — i ani domyśla się nawet, jak babka z matką układają dla niego cały program życia, jak świetną gotują mu przyszłość!.. One go już wychowały, oddały do szkoły, do uniwersytetu, zrobiły go znakomitym inżynierem, konstruktorem olbrzymich kolei żelaznych i mostów, jakich świat jeszcze nie widział... Byłyby ożeniły go nawet, lecz tu pomiędzy matką a córką zaszło pewne nieporozumienie. Kobieta stateczna i doświadczona, radaby ożenić wnuczka z osobą choćby nie pierwszej już młodości, byle tylko z dobrego rodu i majętną, gdyż miłość o głodzie sprzykrzy się i wojewodzie; córka zaś słuchać nawet o tem nie chciała. Jej syn przecież, jej syn, taki śliczny, taki serdeczny, znajdzie sobie idealną towarzyszkę życia, idąc za głosem uczucia, nie rozumując, nie obliczając jak kupiec.
Pomiędzy matką a córką, wytworzyła się z tego powodu sprzeczka, mogąca mieć Bóg wie jakie następstwa, lecz w chwili najgorętszego właśnie sporu, malec zaczął krzyczeć i przypomniał poczciwym kobietom, że zanim się zacznie nad kwestyą ożenienia swego zastanawiać, pragnie aby go nakarmiono i ukołysano przedtem...