Strona:Klemens Junosza - Przysięga pana Sylwestra.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Klemens Junosza
PRZYSIĘGA PANA SYLWESTRA.
OBRAZEK.


— Niech pan dobrodziej siada. O, tutaj, pod lipą. Śliczne miejsce: cień, zapach od tego różanego klombu aż bije, a lewkonie, rezeda, goździki, mają także swoje znaczenie. Nie dlatego mówię, że je własną ręką siałem, ale tak sobie... któż bo kwiatów nie lubi?! Nie brak ich u nas, bo tu nic nie brak. Powietrze pierwszej klassy, las pod nosem, rzeczka tuż, a jaka w niej kąpiel, to się łatwo przekonać. Oto klucz od łazienki, niech pan dobrodziej pójdzie i sprobuje.
— Głównie idzie mi o mieszkanie.
— Zapewne, panie, mieszkanie to grunt. Śmiem twierdzić, że człowiek, nie mówiąc o duszy, tem się przedewszystkiem od zwierzęcia różni, że płaci za komorne, lub że je pobiera.
— Jest racya.
— To co powiedziałem dotycze śmiertelników zwyczajnych, ale filozof Nietsche dzielił ludzi na dwie kategorye. Jest, podług niego, prosty „Mensch” i jest „Uebermensch,” otóż ja w osobie szanownego pana widzę specimen „Uebermenscha.”
— A to z jakiej racyi?
— Prosta rzecz; zwyczajny człowiek ma tylko jedno mieszkanie, nadzwyczajny dwa: zimowe i letnie, a ponieważ pan poszukuje letniego, mając w Warszawie zimowe, przeto jasność mojej