Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gotowanego. Rzuciłem się na wygodne łóżko i usnąłem. Zdawało mi się, że słyszę wycie i szczekanie psów, turkot wozów, jakieś niezmiernie głośne rozmowy czy też krzyki — ale nie mogłem zmiarkować, czy te odgłosy istniały w rzeczywistości, czy też w mojej wyobraźni tylko...
Kiedy się obudziłem, ujrzałem pana Marcina.
W pokoju było bardzo widno. Jesienne słońce wydobyło się z poza chmur i świeciło z wysoka.
— Musi już być bardzo późno — rzekłem.
— Spodziewam się, już południe blizko. Ja już nachodziłem się po folwarku aż do znużenia, byłem w polu przy oraczach, w lesie przy zwózce drzewa i przyznam ci się otwarcie, że jestem głodny jak wilk. Czekam na ciebie ze śniadaniem.
— Wstaję w tej chwili, ale dlaczego pan beze mnie nie pił herbaty?
— O południu herbatę? Cóż to znowu za moda? Jabym teraz wilka zjadł, a on mi o herbacie opowiada! Wstawaj prędzej, kochany panie Janie, bigos na nas czeka. Przedstawię cię też mojej żonie i córkom.
— Panie już wstały?
— Ha! ha! dobrodzieju, czy z księżyca spadasz? Cóżby to były za panie, gdyby do południa spały!... U nas o godzinie szóstej rano wszyscy na nogach. I jegomości jutro nie dam spać tak długo, chciałbym albowiem in gratiam twego przyjazdu urządzić polowanie. Z gończymi, albo z chartami, jak wolisz? Jeździsz konno?
— Jeżdżę.