Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie odpowiedziałem nawet, tak byłem zajęty zaspakajaniem głodu; jadłem, a raczej nie jadłem, ale pożerałem jak wilk. Gdym zmiótł już wszystko, co tylko zmieść mogłem, pan Marcin miodu szklaneczkę mi przysunął.
— Może do wina jesteś przyzwyczajony — rzekł, — ale ja tem ci służyć nie mogę. Tem się trzeba kontentować, co się w domu ma. Wódka ze swego żyta, miodek od swoich pszczółek, piwko, zwyczajny cienkusz, ze swego jęczmienia. Lepsze to, niż szampan za żydowskie pieniądze, jak cię szanuję, kochany panie Janie.
— Myślę — rzekłem, podnosząc szklaneczkę do światła — że ten miodek lepszy jest nawet, niż szampan za własne pieniądze. Jak żyję nie piłem nic równie dobrego.
— Bardzo się cieszę, że ci przypadł do gustu.
— Więc to wyrób domowy?
— Ma się rozumieć. To, widzisz, od dawna się u nas wyrabia z roku na rok. Miód robi się po dawnemu, według starego przepisu, z roku na rok, a rzeczywiście niezgorszy jest; przekonasz się, jak będziesz po nim spał.
Wypiłem jedną i drugą szklaneczkę; pan Marcin ciągle ze mną rozmawiał, dopytywał o stryjenkę, dowiadywał się co słychać w Warszawie de publicis...
Czas nam schodził przyjemnie przy gawędce; anim się obejrzał, kiedy zegar wydzwonił drugą po północy.
— Czas spać, wypocząć po zmęczeniu — rzekł pan Marcin i zaprowadził do pokoju dla mnie przy-