Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sem, ku wielkiemu mojemu zdumieniu, dama owa wzięła brzytwę do ręki.
— Jakto? — zapytałem — cóż to za komedya?
— Jaka kimedya? Co pan się dziwuje? Skąd pan jest?
— Ależ jak żyję nie widziałem, żeby kobieta...
— Proszę pana, ja wszystkich panów golę, a mój mąż się tem nie trudni, on ma dość roboty z chorymi.
— Ale czy pani to potrafisz zrobić?
— Czy ja potrafię? Co tu jest wielkiego do potrafienia?
— Potrafi, wielmożny panie, potrafi — odezwał się chłop przy piecu siedzący — pięknie goli, mało kiedy okaleczy, a zaś sam Wulf jeno co bańki stawia, zęby rwie... Ja sam czekam tu na niego od rana, też wedle zębów.
Zaledwie mogłem wstrzymać się od śmiechu, podczas gdy pani Wulfowa doprowadzała twarz moją do porządku.
Prawdę mówił chłop, że mało kiedy okaleczy, bo mnie okaleczyła tylko dwa razy, ale trzeba jej oddać tę sprawiedliwość, że zaraz zatamowała krew zapomocą bibuły, umaczanej w jakimś płynie gryzącym.
Powróciwszy do zajazdu, załatwiłem rachunek z panią Mośkową i, nie słuchając bardzo zajmującego opowiadania tej damy, ruszyłem w dalszą drogę.
Maciej był w złotym humorze; czapkę przekrzywił na bakier i wyjechał z zajazdu z takim