Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie jest to winą Jankla, że cielak ma lepsze nogi i zwinniejsze ruchy, aniżeli porządny człowiek, spekulant i finansista, więc w wyścigu wszystkie szanse były po stronie cielęcia, tem więcej, że pogoń odbywała się w ciemności i że jedynie po szeleście gałązek i krzaków można się było oryentować, w jakim kierunku zbieg ucieka.
Jankiel był pewny, że biegnie po linii prostej, tymczasem była to linia tak dalece krzywa, że opisywała nieforemne koło i powracała do punktu, z którego była wyszła, to jest do pozostawionej biedki i szkapy nad rowem.
Zdumiał się mocno Jankiel, ujrzawszy przed sobą, zamiast cielęcia, potulne i wierne swoje bydlę, które z obojętnością przedziwną, nie zważając na to, co się koło niego dzieje, skubało trawę nad rowem.
Jankiel nie zastanawiał się już nad niczem, bo i nie mógł. Zmęczony szybkim biegiem, oddychał ciężko, pot wystąpił mu na czoło, w nogach czuł omdlenie; padł na trawę i wypoczywał, łowiąc uchem wszelkie szmery lasu...
Po krótkiej chwili wypoczynku podniósł się z ziemi i poszedł dróżką wprost przed siebie, wytężając wzrok i oburzając się słusznie na księżyc, który, zamiast świecić podróżnym, chowa się niewiadomo gdzie i pozostawia w ciemności ludzi, śpieszących na jarmark.
Rozpatrując, o ile się dało, miejscowość, Jankiel rozumował, że cielę wygłodzone, zmęczone w trzęsącej biedce i zmoczone, daleko nie pójdzie i położy się gdzie pod drzewem. Patrzył więc uwa-