Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, idź na folwark, każ kowalowi nowe zamki do śpichrza dać, z wołem zrób porządek, ja tam zaraz przyjdę.
— Magda! Magda! chodź-no i powiedz Kokosińskiej, niech mi tu kawy przyniesie, bo już dzień; a co tam za żydziak czai się przy bramie?
— On do wielmożnego pana z listem, jeno się psów boi.
— Weź od niego list i powiedz mu, niech idzie się rozgrzać do pachciarza — skąd on jest?
— Z miasteczka.
— No, biegaj po list... możem na loteryi wygrał! może choć jedna dobra nowina!
Magda wróciła z listem.
Pan Jakób włożył okulary i czytać zaczął — po chwili zaklął piorunami, zmiął list w ręku i cisną w piec.
Ciekawy ten dokument zawierał następujące wyrazy:

„Wielmożnego dzżedżycu... Na jeszonowa pora kupiałem od wielmożnego pana sześćdziesząt pary zborzie, czyszczowanego, mlinkowanego, przez żadne kunkul i kostrziewa, co buło kontraktowanego, z dostawem na Lystopadzie. Zborzia pan nie dostawiłesz, a tymciasem cene spadniało i w Gazete Handlowe, tak stoi co nic warty — prosię mi wracać mego zborzia i zapłaczycz dwieszcze czterdzieści rubli straconego korzyśców, bo inaczej podam wielmożnemu dziedzycowi na sąd z wielgiem ziczliwościem bardzo upsiejmy sługa.

Chaskiel Cytryner.“