Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ha, to już ojca rzecz.
— Panie Adamie — rzekł pan Łukasz, — Adasiu, mogę tak mówić, gdyż znam cię od dziecka... pozwól, że ci wyrażę swoje współczucie... Przepraszam, że tylko tyle, ale wierz mi, że płynie ono z serca...
— Nic a nic pana nie rozumiem...
— Jakto? więc to ekwipowanie się, wzięcie dzierżawy, to przygotowywanie klatki... nic cię nie martwi?
— Ani troszeczkę.
— Ha, w takim razie jesteś wzorowym synem, a skoro ciebie to nie martwi, to mogę z czystem sumieniem wznieść toast za zdrowie przyszłych państwa młodych. Wiwat!
Wrzasnął tak głośno, że jegomość o przytępionym słuchu powstał i rzekł:
— Nie wiem za czyje... ale piję i życzę konsolacyi.
— Ja mogę tylko powtórzyć to samo — odezwał się jego sąsiad.
— Wiecie państwo — odezwał się gospodarz, — bywałem czasem na niemieckiem kazaniu, ale nie sądziłem nigdy, że będę we własnym domu na niemieckiej kolacyi. Nic a nic nie rozumiem, o czem mówicie i czyje zdrowie mam pić...
— No, to zapytaj pan Adama; już wróble na dachach o tem świergoczą, więc niema co udawać sekretu...
— Ja o niczem nie wiem — rzekł Adaś.
— Taak?... więc nie mieliście żadnych zamiarów co do małżeństwa?...