Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, no, nic to złego, każdy porządny człowiek do tego dąży, a jak się spóźni, to także niema nic złego, przysłowie albowiem powiada, że lepiej późno, niż nigdy. Wszak prawda, panie Adamie?
— Zapewne. Skoro tak mówi przysłowie, a przysłowia są mądrością narodów, więc...
— Zdaje mi się, żeś wspomniał coś, panie Adamie, o rejencie...
— Tak jest, byliśmy i u rejenta; ojciec miał tam interesy.
Pan Łukasz nachylił się w stronę gospodarza i szepnął:
— A co? powiedziałem, że kuta baba; ona już ma taki zwyczaj, że bez intercyzy ze mąż nie pójdzie.
Głośno zaś dodał:
— Niedyskrecya nie leży w mojej naturze, więc też nie pytam, jakieście mieli czynności; zresztą są rzeczy, które, do czasu przynajmniej, należy chować w tajemnicy...
— Ciekawym, dlaczego? Nie robimy nic takiego, z czem potrzebowalibyśmy się kryć... Ojciec wziął w dzierżawę folwark w Lubelskiem.
— Co pan mówisz?
— Niepodobna!
— Mało mu jednej biedy!
— Przepraszam państwa, ale ja w tem żadnej biedy nie widzę. Folwarczek porządny, ziemia prześliczna, warunki dogodne, więc przy pracy, jeżeli Pan Bóg dopomoże, źle nie będzie.
— Ale na cóż wam dwa gospodarstwa?