Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No, zawsze: obywatel, właściciel domu bierze biedną sierotę, nie mającą nic, nawet na owinięcie palca, i w dodatku, zanim ją weźmie, jeszcze i na nią i na całą familię łoży. Śmieli się i gniewali, bo niejedna matka oddałaby mi z chęcią była córkę, z posagiem nawet... Na co daleko szukać?... Ta oto gospodyni też chciała za mnie wyjść i do dziś dnia zapomnieć mi tego nie może. A trzeba wiedzieć, że była swego czasu panna przystojna co się zowie i nie biedna. Żeby nie Józia, kto wie, możebym się był z nią ożenił, ale przez tę dziewczynę nie ożeniłem się i nie ożenię już nigdy.
— Uważasz pan, że za późno?...
— Nie warto!... Dość, że urządziłem dla nich wszystko jak najlepiej; dałem mieszkanie we własnym domu, na utrzymanie fundusz, chłopców umieściłem u majstrów, do Józi — ma się rozumieć na mój koszt — przychodziła jedna pani, niegdyś guwernantka, światła kobieta, co jak zaczęła po francusku pytlować, to jej sam dyabeł nie rozumiał... Chciałem żeby dziewczyna miała ogładę i naukę, jak na obywatelską żonę przystoi. Wolałem dłużej trochę czekać na ślub, byle dziewczyna korzystała.
— A robiła też postępy?...
— Spodziewam się. Zdatna była do wszystkiego. Ja przychodziłem do nich czasem, ale nie codzień, nawet nie co tydzień. Chodziło mi o plotki, o ludzkie języki. Na co mają gadać na porządną dziewczynę?... Swoją drogą i tak gadali.
Pan Telesfor umilkł, kazał podać świeży kufel, wychylił go i, westchnąwszy głęboko, rzekł: