Strona:Klemens Junosza - Przy kominku.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

domek drewniany, tam parkan zczerniały, a owdzie wielkie domisko, intruz, niby z Nowego Światu przypadkiem tu zabłąkane. A owe wielkie schody na Ordynacką, to nic? A gmach Instytutu na wysokiej górze, to nic? A zakład Ś-go Kazimierza, to nic? A te domy, domki, małe, krzywe, pochylone, z oknami przy ziemi, te sklepy i sklepiki, dziwaczne szyldy nad nimi i tunele. Ale albo ty wiesz, co to jest tunel?
— Wiem, jest to otwór przebity w skale, przez który przechodzą pociągi drogi żelaznej...
— Pleciesz...
— A jednak...
— Zapewne, ale u nas na Tamce tunel znaczy zupełnie co innego. To jest, uważasz, taka sobie bezpretensyonalna knajpa w piwnicy, a grzeczniej mówiąc, w suterenie. Bardzo miłe i wygodne miejsce do odpoczynku. W zimie tam ciepło, w lecie chłodno. Otóż właśnie tunel, wejdźmy tam, zobaczysz...
Wchodziło się po kilkunastu schodkach.
W pierwszej izbie był bufet, zastawiony kieliszkami, flaszkami i przekąskami na zimno, w drugiej kilka stołów i stołków, w trzeciej bilard stary jak świat, zniszczony, pokryty suknem wypłowiałem, w wielu miejscach cerowanem niezgrabnie.
Za bufetem siedziała jejmość okazałych kształtów, która, ujrzawszy pana Telesfora, podniosła się i z uśmiechem bardzo uprzejmym rzekła:
— Co się stało? Pan Telesfor dziś się spóźnił o całe pół godziny, a właśnie tylko co świeży antałek kazałam nastawić.